SWEN I MROCZNE SIECI
Wschodni horyzont jarzył się niczym rozgrzane do czerwoności ostrze, a powietrze, pełne wilgoci, unosiło delikatny zapach bagiennych ziół. Wędrując od kilku tygodni, czułem zmęczenie nie tylko fizyczne, ale i duchowe. Bitwa z królową pozostawiła swoje ślady — zarówno te na ciele, jak i głęboko w moich myślach. Każdy krok przypominał mi o tamtym dniu, o spojrzeniu jej martwych, zimnych oczu, które wypełniały mnie gniewem i jednocześnie lękiem.
Gdy tak wędrowałem przez twardą, spaloną ziemię, z każdym krokiem napotykając na odgłosy natury, zdałem sobie sprawę, że przekraczam próg bagien Szatmar-Bereg. Bagna te były złowrogim miejscem, pełnym zdradzieckich ścieżek i cieni, które poruszały się jakby gotowe do ataku. Ziemia pod moimi stopami stawała się miękka, a każdy krok odbijał się cichym pluskiem. Mgła unosiła się nisko, a powietrze było na tyle ciężkie od wilgoci, że oblepiało moją skórę.
Przesuwając wzrokiem po splątanej roślinności, szukałem jakiegokolwiek znaku, że nie jestem tutaj sam. Bagna skrywały swoje tajemnice i niebezpieczeństwa, które potrafiły zaskoczyć każdego, kto na chwilę stracił czujność. Wiedziałem, że w tej okolicy roi się od stworzeń, których istnienie było często efektem popromiennych aberracji.
Już miałem przekroczyć granicę bagien, gdy usłyszałem krzyk. „Swen! Tutaj!”
Odwróciłem się szybko. Na niewielkim wzgórzu, stojąc ponad mętną wodą i wijącymi się roślinami, stała Bahar. Towarzyszył jej wierny wielbłąd, obładowany różnorodnymi pakunkami, które ledwo mieściły się na jego grzbiecie. Bahar machnęła do mnie ręką, jej jasny uśmiech przebijał przez mroczny krajobraz bagien niczym latarnia w ciemności.
„Bahaaaar!” krzyknąłem, z ulgą widząc znajomą twarz. Wędrując przez gąszcza drzew i ruin, brakowało mi ludzi, którym mogłem zaufać, a Bahar była jedną z tych nielicznych, którym ufałem. Była zamiłowaną gawędziarką — jej trasa prowadziła przeważnie po trakcie kupieckim między bunkrem Schinias i tunelami Peeter Suure. Spotkanie z nią zawsze było okazją do podzielenia się wieściami z okolicznych osad.
Podszedłem bliżej, a jej wielbłąd poruszył się niecierpliwie, jakby oczekiwał, że lada chwila ruszymy dalej.
„Dawno się nie widzieliśmy. Nadal trzymasz się traktu?” zapytałem, zbliżając się do niej.
Bahar roześmiała się, a jej głos melodyjnie odbił się echem w tej nieprzyjaznej krainie. „Oczywiście, że tak, Swen! A ty? Wyglądasz trochę gorzej niż zwykle”.
Zachichotałem, choć wewnętrznie poczułem ciężar bitwy, który jeszcze mnie nie opuścił. „Ostatnio miałem intensywne dni” odpowiedziałem, patrząc w dal na mglisty horyzont. „Spotkałem się z czymś niezwykłym. Potworem kontrolującym umarłych. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem”.
Oczy Bahar rozbłysły ciekawością. „Opowiedz mi coś więcej!” powiedziała, nie kryjąc fascynacji. „Zawsze trafiasz na najdziwniejsze rzeczy w okolicy!”
Uśmiechnąłem się lekko, wspominając te trudne dni. „Atakowali bunkier Pasewalk. Cała armia żywych trupów!”.
„Serio?” zapytała, wspinając się, by poprawić swoje rzeczy na grzbiecie wielbłąda. „Przy ognisku musisz mi to opowiedzieć ze szczegółami! Skrybowie zawsze coś nabroją, prawda? A teraz? Jesteś na tropie kolejnych tajemnic?”
„Możliwe!” odpowiedziałem żartobliwie, spoglądając na nią spod zmrużonych powiek. „Ale najpierw muszę uzupełnić zapasy. Bagna to nie miejsce, gdzie można odpocząć i napić się wody”.
Bahar przytaknęła i przy okazji zaczęła opowieść o swojej podróży do podziemnego miasta Matiate. „Wiesz, że mają problemy z turbiną wiatrową? Mówili, że może niedługo zostaną bez prądu, a to dla nich katastrofa. Pomyślałam o tobie, kiedy to usłyszałam — jeśli ktoś może im pomóc, to ty, Swen”.
Przez chwilę rozważałem jej słowa. Praca w podziemnym mieście? Brzmiało jak coś, co mogłoby mnie oderwać od wspomnień o bitwie. Coś, co mogłoby nadać mi nowy cel. „Matiate, mówisz? To może być ciekawe”.
„Zastanów się nad tym. To tylko kilka tygodni drogi na południe” dodała z uśmiechem, rozglądając się po bagnach. „Ale najpierw znajdźmy bezpieczne miejsce na obóz. Znam tę okolicę – nie chcemy, żeby cokolwiek nas tu zaskoczyło”.
Wspólnie zaczęliśmy się rozglądać za miejscem, gdzie moglibyśmy spokojnie rozpalić ognisko. Bahar szła z przodu, a jej wielbłąd podążał cierpliwie za nią, jego ciężkie kroki były rytmiczne i uspokajające. Bagna były zdradliwe, ale miała rację — lepiej przygotować się na noc i odpocząć przy ogniu, zanim ruszymy dalej.
Minęło kilka dni spokojnej podróży. Poranne słońce malowało stary Most Przyjaźni w upiornej złotej poświacie, a zardzewiały metal odbijał bladą mgłę gasnących gwiazd. Razem z Bahar staliśmy na tej imponującej niegdyś budowli, teraz skruszonej przez wojnę i czas. Wody Dunaju płynęły pod nami, przypominając o czasach, które przeminęły.
„Myślisz, że jest bezpieczny?” zapytałem, trzymając dłoń na rękojeści starego noża.
„Od miesięcy nic się tu nie wydarzyło” odpowiedziała Bahar, „ale powinniśmy być czujni”. W jej głosie czaiła się nuta niepokoju.
Zaczęliśmy powolny marsz po moście, nasze kroki odbijały się echem od pękniętych kamieni. Most, naznaczony przeszłością, zdawał się być niemym świadkiem ludzkiej tragedii. Podszedłem bliżej krawędzi, spoglądając na rzekę. Powietrze było suche, ale pachniało gnijącą roślinnością i czymś niepokojącym. Bahar szła za mną, a cisza wokoło była coraz trudniejsza do zniesienia.
„Ten most łączył ludzi” powiedziała, jej głos wydawał się nieobecny „a teraz jest tylko symbolem zniszczenia”.
Napięcie rosło, a w miarę jak zbliżaliśmy się do końca, nie mogłem pozbyć się uczucia, że ktoś nas obserwuje. Kiedy mój wzrok powędrował za siebie, zauważyłem trzy cienie, które wyrastały między gruzami. W ich oczach błyszczała dzika nienawiść.
„Swen?” głos Bahar mnie zaskoczył. „Wszystko w porządku?”
„Złodzieje!” rzuciłem, wyciągając nóż, gotów do walki.
Bahar odpowiedziała równie szybko — jej maczeta połyskiwała w słońcu. Rzuciliśmy się do ataku. Metaliczny dźwięk ostrzy przecinających powietrze i brutalnych uderzeń rozbrzmiewał wokół nas.
„Cholera!” zakląłem, gdy jeden ze złodziei zadał mi cios w ramię, ale nie zamierzałem odpuścić. Nasza walka była dzika i chaotyczna, jak gdyby to most sam wołał o krew.
Bahar, z niesamowitą gracją, rzuciła się na przeciwnika. Jej ruchy przypominały taniec — szybkie, płynne, ale śmiertelnie precyzyjne. Maczeta błysnęła w powietrzu, a stalowe ostrze ugrzęzło w ramieniu złodzieja. Krzyk wypełnił przestrzeń, a mężczyzna cofnął się chwiejnie, chwytając krwawiącą ranę.
Walka stała się bezładnym wirującym szaleństwem. Nasze oddechy przyspieszały, dłonie ślizgały się na mokrej od potu i krwi broni. Wciąż unikałem ciosów — jeden, drugi, trzeci — zanim mój nóż znalazł cel w brzuchu napastnika. Jego broń z głośnym brzękiem upadła na kamienne podłoże mostu, a on sam próbował uderzać dalej, desperacko walcząc o każdy oddech. Z jego ciała kapała krew, tworząc czerwoną plamę pod stopami.
„Swen!” krzyk Bahar przebił hałas walki. Odwróciłem się — jej twarz była wykrzywiona bólem, a z lewego uda sączyła się krew, ale nawet wtedy, jej oczy płonęły wściekłością, a maczeta wciąż świstała w powietrzu. Każdy cios wymagał coraz większego wysiłku, ale nie poddawała się.
Zacisnąłem zęby, rzucając się w jej stronę. Byliśmy jak jeden organizm, nasze ruchy zsynchronizowane — ja blokowałem ciosy, ona atakowała. Walka stawała się brutalniejsza, jakby każdy kolejny cios miał przesądzić o naszym losie.
Z nieukrywanym, desperackim wysiłkiem wbiłem nóż w klatkę piersiową ostatniego napastnika. Upuścił swoje ostrze z głuchym łoskotem, jego oczy rozszerzyły się w zdumieniu, zanim osunął się na ziemię. Jego życie odpływało wraz z ciemniejącą plamą krwi.
Bahar chwiała się na nogach, jej twarz była blada. Zanim zdążyła upaść, złapałem ją, przyciągając do siebie. Czułem, jak drży, ale jej spojrzenie pozostało trzeźwe.
„Musimy iść dalej!” wycedziła przez zaciśnięte zęby, a jej głos drżał od bólu. „Damy radę, Swen. Zawsze nam się udaje”.
Zmierzając ku Matiate czułem, jak ciężar stoczonej walki obciąża moje kroki. Bahar z powodu swojej rany, musiała podróżować na wielbłądzie, ale jej determinacja nie słabła. Z każdym kolejnym krokiem, otaczały nas resztki zniszczonych wiosek, w których cisza była złowrogo przerywana szelestem odległych drzew, a mijane rzeki brzmiały jak echo dawnych katastrof.
Nagle, po czterech tygodniach wyczerpującej, ale spokojnej podróży, w oddali zaczęły majaczyć pierwsze oznaki Matiate — miasta ukrytego pod ziemią. Jego wejście było zasłonięte przez ogromny generator wiatrowy. Wirnik stał nieruchomo, a metalowe łopaty, kiedyś dumnie obracające się na tle nieba, teraz tkwiły w bezruchu jak uśpieni strażnicy.
„To tu” wyszeptałem, a Bahar skinęła, nie ukrywając ulgi. Musiałem dotrzeć do starszych miasta i naprawić generator, który podtrzymywał życie mieszkańców, jednak z każdą chwilą wzrastało we mnie poczucie, że wisi nad nami coś złowrogiego. Jakby cienie, które towarzyszyły nam przez całą drogę, nie były przypadkowe.
„Zajmij się swoją raną, Bahar” powiedziałem, gdy zatrzymaliśmy się przy bramie prowadzącej do miasta. „Ja spróbuję porozmawiać ze starszymi”.
Bahar, chociaż osłabiona, skinęła głową. Wiedzieliśmy, że czeka nas wyzwanie, które nie będzie ograniczać się jedynie do naprawienia maszyny. W tym zrujnowanym świecie nic nie jest takie proste.
„Spodziewaliśmy się ciebie, Swen” powiedział jeden ze starszych poważnym głosem, gdy tylko wszedłem do pomieszczenia rady. „Generator wiatrowy coraz częściej się wyłącza, a nie ma tu nikogo, kto potrafiłby go naprawić”.
Skinąłem głową, a mój umysł już pędził ku myśli o czekającym mnie zadaniu. „Zrobię, co w mojej mocy”.
Starsi wymienili znaczące spojrzenia, w ich oczach widać było mieszankę nadziei i obaw. „Wiemy, że dasz z siebie wszystko, Swen. Ufamy twoim umiejętnościom”.
Gdy chwilę później zmierzałem w stronę generatora, słońce zaczęło zachodzić, rzucając poświatę na bramy miasta. Wziąłem głęboki oddech, czekało mnie nowe zadanie. Byłem gotowy stawić mu czoła, gotowy napisać kolejny rozdział mojej historii.
Wspinałem się w górę, a z każdym kolejnym rdzewiejącym szczeblem czułem, jak powietrze wokół mnie gęstnieje. Ziemia oddalała się powoli, a ja miałem wrażenie, że wkraczam w świat, w którym nie powinno mnie być. W duchu wyklinałem tych, którzy postanowili zainstalować generator na takiej wysokości. Szedłem ostrożnie, modląc się, żeby nie skończyć jak bohater tragicznie spadający w przepaść, którego imienia nikt już nie pamięta.
Kiedy wreszcie dotarłem na szczyt, ciemne wnętrze pomieszczenia otoczyło mnie dziwną ciszą. Na podłodze zauważyłem porozrzucane kości. Ktoś tu nie miał szczęścia.
Pajęczyny. Mnóstwo pajęczyn. Zdawały się tętnić życiem, jakby stworzone przez coś bardzo złowieszczego.
„Ślady po obecności Ursus Aranea” pomyślałem. Istota z dalekiego wschodu, żyjąca w zapomnianych zakątkach świata. Co on robi na zachód od morza Aralskiego?
Cały wał napędowy i hamulec były zakryte lepką siecią. Wyciągnąłem nóż i zacząłem przecinać pajęczyny, robiąc sobie drogę do generatora. „Czego to człowiek nie zrobi dla świata, który ledwo funkcjonuje” pomyślałem z ironią.
Nagle usłyszałem dźwięk – odgłos poruszającego się cienia. Zamarłem. Z kąta wyłonił się pająk. No świetnie, jeszcze to!
Odruchowo uniosłem nóż, gotowy do walki. Pająk rzucił się w moją stronę, jego odnóża świstały w powietrzu. Zablokowałem jeden z jego ataków, ale uderzenie było silne — prawie wpadłem na resztki pajęczyn. Czułem, jak bestia próbuje mnie okrążyć. Cóż, nie pierwszy raz miałem do czynienia z takim bydlakiem.
Zadałem kilka szybkich cięć w stronę pajęczych nóg, próbując go spowolnić. Jedno z nich przy okazji trafiło prosto w odwłok. Syknął z bólu, ale się nie zatrzymał. Musiałem działać szybciej. Zrobiłem unik. Zanim zdołał ponownie zaatakować, skoczyłem w stronę wału napędowego, a następnie obróciłem się z pełną siłą, uderzając nożem w środek jego ciała. Pająk zawył, a potem padł martwy.
Z oddechem wracającym do normy, zacząłem usuwać pajęczyny z wału napędowego. W środku pomieszczenia zauważyłem coś jeszcze — trzy ogromne jaja. Zdecydowanie pająk nie był tu sam. Postanowiłem zabrać je ze sobą. Kto wie, może starsi w mieście będą wiedzieć, co z nimi zrobić.
To nie było zwykłe spotkanie, jak inne wynaturzenia na zniszczonej Ziemi. Czułem, że to coś więcej.
Gdy wróciłem do wioski, była już głęboka noc. Mrok przytłaczał, jedynie słaby blask księżyca przemykał między wąskimi uliczkami, prowadząc mnie do siedziby Starszyzny. Powietrze było gęste, a milczenie otaczających mnie cieni przypominało, że w tym świecie nawet noc nie przynosi spokoju. Starsi czekali w oświetlonym pochodniami budynku, a ich sylwetki drżały w migoczącym świetle.
Przekroczyłem próg. Ich twarze, wyryte w kamieniu doświadczeń i wiekowej wiedzy, zwróciły się ku mnie. Czułem na sobie ich spojrzenia. Zawsze uważałem, że wiedzieli więcej, niż byli w stanie powiedzieć, jakby przeszłość wciąż odciskała na nich swoje piętno. Usiadłem, spokojnie ignorując ich wyczekujące spojrzenia.
„Miasto ma zasilanie” powiedziałem, odchylając się na krześle i próbując zatuszować zmęczenie. „Naprawiłem generator, ale są też nowe problemy” zawiesiłem głos.
Zauważyłem, jak ich twarze lekko się ściągnęły. Jakby wiedzieli, że coś jeszcze się wydarzyło.
„Spotkało mnie coś dziwnego” kontynuowałem. „Słyszeliście o Ursus Aranea?”
Starszyzna wymieniła spojrzenia, a po chwili jeden z nich, chyba najstarszy, zmarszczył brwi. „Ursus Aranea?” zapytał powoli, jakby każde słowo ważyło tonę.
„Tak. Pająk” potwierdziłem, przechylając się do przodu. „Nie taki, jak widujecie na co dzień. Ogromny mutant. Ten stworzył gniazdo w pomieszczeniu generatora, ale nigdy wcześniej nie zapuszczały się w te strony. Widuje się je jedynie na dalekim wschodzie”.
Cisza spadła na pomieszczenie jak mgła. Każdy z nich zdawał się teraz myśleć. Ich twarze tonęły w cieniach. W końcu jeden ze Starszych przerwał milczenie „Mieliśmy już kilka podobnych zgłoszeń. Ludzie mówią, że widzieli podobne stworzenia w górze strumienia, z którego czerpiemy wodę”.
„I co zrobiliście?” spytałem, choć odpowiedź była oczywista.
Starszy skinął głową. „Nikt nie zgłosił się, by sprawdzić te doniesienia”.
Zmarszczyłem brwi, czując irytację. To miejsce było ich domem, ich źródłem życia, a mimo to bali się zaryzykować? Nie potrafiłem zrozumieć, jak można pozwolić, by strach tak bardzo paraliżował działanie.
„Sprawdzę to” powiedziałem, patrząc wprost na Starszych. „Nigdy nie odmówiłem pomocy. Może moje umiejętności faktycznie się przydadzą”.
Starszyzna z ulgą przyjęła moją deklarację, ale zanim opuściłem pomieszczenie, wyjąłem z torby coś, co przyciągnęło ich uwagę. „Znalazłem te jaja w gnieździe. Chciałbym, żebyście oddali je lokalnym Skrybom. Mogą się czegoś dowiedzieć”.
Starszy z szacunkiem przyjął ode mnie jaja, kiwając głową „Osobiście je dostarczę”.
Machnąłem ręką, gdy próbowali mi podziękować. Teraz chciałem już tylko odpoczynku. Opuszczając salę, czułem, jak tajemnicza atmosfera zostaje za mną, ale ściany tego miejsca wciąż zdawały się szeptać.
Kiedy wreszcie dotarłem do mojego pokoju, wszystko stało się prostsze. Gorąca kąpiel przyniosła ulgę zmęczonym mięśniom, a obfity posiłek przypomniał mi, jak bardzo brakowało mi takiej wygody. Położyłem się spać, ale sen nie przyniósł spokoju.
Koszmary senne. Widziałem wielkie pajęczyny, jak wtedy, gdy pierwszy raz wpadłem w pułapkę Ursus Aranea. Sieci owijały się wokół mnie, a ja walczyłem z dwoma bestiami naraz. Zabiłem je, ale zapłaciłem za to wysoką cenę. Tylko przypadek sprawił, że znaleźli mnie ludzie w ruinach wieży Saraman-Kosa. Leżałem nieprzytomny przez wiele dni. Prawie umarłem.
Obudziłem się gwałtownie, próbując złapać oddech. Rzeczywistość powróciła, ale wspomnienia były zbyt żywe. Na szczęście udało mi się wyspać, a to już coś.
Po śniadaniu udałem się na poszukiwania Bahar. Znalazłem ją w małym domu, gdzie zielarz opiekował się jej raną. Na szczęście okazała się mniej poważna, niż myślałem. Bahar wyglądała lepiej, choć była jeszcze osłabiona.
„Jak się czujesz?” zapytałem, siadając naprzeciw niej.
„Lepiej!” uśmiechnęła się słabo. „Co u ciebie?”
Opowiedziałem jej o pająku, o Starszyźnie i o zadaniu, które mi powierzyli. Bahar słuchała w milczeniu, a gdy skończyłem, spojrzałem na nią z uśmiechem.
„A może chcesz się przyłączyć?” zapytałem żartobliwie. „Zawsze mówiłaś, że chcesz przeżyć przygodę. A moje wyprawy rzadko kończą się czymś przewidywalnym”.
Przez chwilę nie odpowiadała, wyraźnie się wahała. Widziałem strach w jej oczach, ale była też ekscytacja, która z każdą sekundą stawała się coraz bardziej widoczna. „Nigdy nie wiem, w co się wpakuję, kiedy ci towarzyszę” odpowiedziała, po czym dodała „Dobrze, pójdę z tobą”.
Uśmiechnąłem się szeroko. Wiedziałem, że strach ją powstrzymywał, ale ciekawość i żądza przygody były silniejsze. Razem ruszymy ku przygodzie, by odkryć, co czai się w górze strumienia!
Szliśmy wąskimi, wilgotnymi tunelami. Echo kroków mieszało się z cichym szumem wody. Bahar mówiła niemal bez przerwy. Z początku wydawało mi się, że chce wypełnić ciszę, albo zagłuszyć strach.
„Mój dziadek był Skrybą, wiedziałeś? Dużo opowiadał mi o przeszłości” w jej głosie pobrzmiewało coś, co rozpraszało mnie bardziej niż echo – jakby była nieobecna, zatopiona w swoich myślach. Zastanawiałem się, ile z tego mówiła po prostu, żeby ukryć emocje, a ile z prawdziwej potrzeby podzielenia się tą wiedzą.
„Przed wybuchem ludzie byli zbyt zależni od maszyn” ciągnęła, a ja jedynie kiwnąłem głową, pozwalając jej mówić dalej. W głowie odtwarzałem mapę jaskiń, próbując znaleźć logikę w ich niekończących się korytarzach. Z każdą chwilą wydawało mi się, że coraz bardziej oddalamy się od rzeczywistości.
„Wiesz, ludzie byli głupi” powiedziała nagle z naciskiem, niemal jakby mówiła o czymś, co czuje głęboko w sercu. „Byli tak głupi, że bardziej ufali technologii niż sobie nawzajem”. Spojrzałem na nią kątem oka. Czy próbowała mi coś powiedzieć? A może po prostu mówiła to, co usłyszała od dziadka, nieświadoma, jak bardzo te słowa pasowały do naszej sytuacji.
Cisza, która nastała, była prawie namacalna. Tunel wydawał się teraz jakby mniejszy, a strumień cichszy. Czy czekała na odpowiedź?
„Ludzie zawsze tacy byli” odpowiedziałem po dłuższej chwili, nie odwracając wzroku od wąskiego przejścia przed nami. „Technologia to tylko narzędzie. Niektórzy po prostu zapomnieli, że trzeba wiedzieć, jak się nią posługiwać, zanim stanie się przydatna”.
Bahar nie odpowiedziała. Może dotarliśmy do tego momentu, kiedy nie trzeba było już mówić, tylko iść naprzód, w głąb ciemności? Nie. Kontynuowała swoją opowieść. Zdawała się coraz bardziej zagłębiać we wspomnienia, jakby ciemne tunele i chłód strumienia budziły w niej dawno zapomniane obrazy.
„Kiedy byłam mała, w bunkrze Schinias wszystko było inaczej” zaczęła, przyspieszając krok. „Ściany były zimne, a powietrze zawsze pachniało stęchlizną. Żyliśmy w ciągłym mroku, bo oszczędzano energię. Mieliśmy generator, ale nigdy nie wiedzieliśmy, jak długo będzie działał”.
Zastanawiałem się, jak to musiało wyglądać – życie pod ziemią, w zamknięciu, bez przestrzeni, bez słońca. Być może dlatego Bahar tak ochoczo wyruszyła na powierzchnię. Przestrzeń, nawet jeśli zniszczona, była lepsza niż ciemność bunkra.
„Dziadek zawsze powtarzał, że to my, kobiety, mamy trudniej. Mężczyźni mieli swoją siłę, chodzili na polowania. Kobiety wychowywały dzieci, gotowały, uczyły się przetrwania. Zabawne, że teraz to ja podróżuję i handluję, prawda?” zamilkła na chwilę, jakby te słowa miały dla niej większe znaczenie, niż się spodziewałem. Zostawiłem ją w tej ciszy, dając czas na przemyślenia, ale nie trwało to długo.
„Zawsze marzyłam, żeby zobaczyć świat na zewnątrz. Ojciec mówił, że nic tam nie ma – tylko śmierć i ruiny, ale dziadek miał inne zdanie. Opowiadał mi o czasach przed wybuchem, o miastach pełnych życia i światła. Zawsze kończył jednym zdaniem – ludzie sami zniszczyli to wszystko.” spojrzała na mnie przelotnie, jakby szukała potwierdzenia, że jej słowa mają sens.
„Zawsze byłam ciekawa, co jest na powierzchni. Ludzie, którzy wychodzili, mówili, że to piekło. Ale ja chciałam to zobaczyć na własne oczy. I kiedy wreszcie nadszedł ten dzień, że mogłam wyjść, to było jak przebudzenie. Wszystko było zniszczone, martwe, ale przynajmniej było inne. Przynajmniej nie byliśmy już zamknięci w tym betonowym grobowcu” w głosie Bahar słychać było, że opowiadanie o przeszłości jest dla niej ciężarem, ale jednocześnie dawało poczucie bezpieczeństwa.
„Może dlatego podróżuję” rzuciła w końcu. „Nigdy nie znalazłam miejsca, które mogłabym nazwać domem. W bunkrze czułam się uwięziona, a teraz, na zewnątrz? Może kiedyś znajdę coś, co zatrzyma mnie na dłużej” zamilkła, a cisza, jaka zapadła, była tym razem inna. Bardziej świadoma. Miałem wrażenie, że jej opowieść, choć bogata w szczegóły, ukrywała coś głębszego – coś, o czym wciąż bała się mówić.
Dalej szliśmy już w milczeniu, stąpając ostrożnie po wilgotnych skałach. Byle w górę strumienia. Tunele otaczały nas coraz ciaśniej, a ściany wydawały się drżeć w półmroku. Bahar, zwykle gadatliwa, milczała. Wydawała się niespokojna, ale nie było odwrotu. Jej dłoń nerwowo zaciskała się na rękojeści maczety, co mnie niepokoiło bardziej niż cisza. Gdy weszliśmy w większą, rozległą grotę, zamarliśmy. Pajęczyny zwisały ciężko z sufitu, oplatając każdy kamień i występ. Na ziemi leżały kości, połyskujące w blasku naszych pochodni – niektóre były wyraźnie zwierzęce, ale inne – zadziwiająco podobne do ludzkich.
„Czy my naprawdę damy sobie radę?” spytała Bahar, wyciągając swoją maczetę. Jej ostrze lśniło w mdłym świetle, gotowe do cięcia.
„Nie mamy wyboru” odpowiedziałem, wyciągając stary nóż, który zawsze towarzyszył mi w takich sytuacjach. Był jak przedłużenie mojej dłoni, niezawodny, ale tym razem czułem wyjątkowy strach. To nie były zwykłe zwierzęta. Ursus Aranea były czymś więcej. „Musimy spróbować. Powrót byłby teraz zbyt niebezpieczny, a te pająki mogą zagrozić miastu”.
Bahar spojrzała na mnie poważnie, a ja widziałem w jej oczach tę samą determinację, która często kierowała moimi krokami. Mimo strachu wiedziała, że musimy działać.
Zacząłem przygotowywać nową pochodnię. Wiedziałem, że ogień to nasza jedyna szansa. Materiał, który miałem w plecaku, szybko obwiązałem wokół wypalonego już kija. Potarłem krzesiwo o kamień, czując, jak adrenalina przyspiesza mi puls. Ogień rozbłysnął gwałtownie, a jaskinia natychmiast napełniła się ciepłym, migotliwym światłem.
„Gotowa?” zapytałem, a ona skinęła głową. Była w pełni skupiona. Przed nami znajdowały się trzy pająki, poruszające się powoli, jakby badały teren. Ich ciała były ogromne, ciemne, opancerzone. Pajęcze nogi, długie jak miecze, wywoływały ciche, szorstkie dźwięki, gdy przesuwały się po kamienistej ziemi. Zdecydowaliśmy – musimy uderzyć pierwsi.
„Uderzaj szybko, zanim się zorientują. Na trzy?” wyszeptałem, licząc w myślach.
„Będzie szybko” odparła równie cichym głosem i wyskoczyliśmy z ukrycia.
Rzuciliśmy się w kierunku pająków. Ogień w mojej dłoni wystrzelił przed siebie, a jeden z potworów sykną wściekle, cofając się przed płomieniem. Bahar ruszyła błyskawicznie, maczeta w jej rękach przecinała pajęczyny i nogi stworzenia. Cięła precyzyjnie, ale czułem, że z każdym ciosem napotykamy coraz większy opór. Pajęczy pancerz był gruby, jakby te zmutowane stworzenia były chronione przez naturę na wszystko, co mogłoby ich zranić.
Pająk zaatakował, rzucając się na Bahar. Zdążyłem tylko odskoczyć w bok, gdy jego nogi przeleciały tuż obok mojej twarzy. Szybko podniosłem się i wymierzyłem cios w pająka, wbijając nóż w jego miękką tkankę pod pancerzem. „Aaargh!” stworzenie wydało przeraźliwy dźwięk, zataczając się od otrzymanego uderzenia, ale wiedziałem, że to dopiero początek.
Drugi pająk zbliżył się do mnie, a ja uniosłem pochodnię, starając się odstraszyć go ogniem. Głośno piszczał, ale nie zrezygnował. Czułem, jak jego szczęki zbliżają się z każdą sekundą, ale w ostatnim momencie Bahar uderzyła go z boku, odcinając jedną z jego nóg. Pająk zachwiał się, a ja wykorzystałem moment, by dokończyć atak – nóż wbił się głęboko, a potwór padł na ziemię.
Pozostał trzeci. Byliśmy już zmęczeni i ranni, ale musieliśmy go pokonać. Bahar była szybka, lecz pająk złapał ją pazurem za nogę i przewrócił. Zanim zdążył ugryźć, rzuciłem się na niego z nożem. Zadałem kilka ciosów, ale stworzenie było zbyt mocne. Bahar, mimo bólu, zdołała wstać i wbiła maczetę w pająka z taką siłą, że pękł jego pancerz. „Shhh!” stwór wydał ostatni syk, po czym padł martwy.
Oddychaliśmy ciężko, próbując złapać oddech. Myślałem, że to już koniec, wszystkie pająki leżały martwe, ale wtedy coś ogromnego poruszyło się w mroku jaskini. Z głębin leża wyłoniła się ona. Trzy razy większa niż reszta, oczy błyszczały inteligencją, a z jej gardła wydobył się głos, którego nie spodziewałem się nigdy usłyszeć. Był zaskakująco… ludzki?
„Dlaczego zabijacie moje dzieci?” zapytała, jej słowa były chropowate, nienaturalne, ale zrozumiałe. Wstrzymaliśmy oddech, patrząc na nią w szoku. „Arachne” powiedziała powoli, jej głos jak echo niósł się w mojej głowie. „Czy nie rozumiecie, kim jestem?”
Zamknąłem oczy na ułamek sekundy, starając się uspokoić drżenie w dłoniach. Arachne zbliżała się powoli, z każdym krokiem napinając atmosferę. Mimo to, nie ona była teraz największym zagrożeniem. Oddech Bahar przyspieszył, a jej spojrzenie stało się rozbiegane.
„Swen, ja nie dam rady” wyszeptała drżącym głosem.
Spojrzałem na nią, zaskoczony. To nie była ta sama Bahar, którą widziałem przed chwilą, walczącą z pająkami, pełną determinacji. Była teraz inną osobą – przestraszoną, na krawędzi załamania.
„Nie mogę, rozumiesz? Nie mogę” jej głos się załamał, a oczy napełniły się łzami. „Zawsze, zawsze bałam się pająków. Obsesyjnie! Chciałam być dzielna, chciałam ci zaimponować. Ale teraz? Arachne? Ja już nie mogę!”.
Wiedziałem, że to nie tylko strach, to była prawdziwa panika. Bahar trzymała maczetę, ale jej dłonie trzęsły się tak bardzo, że nie byłaby w stanie trafić nawet w kamień. Arachne była coraz bliżej. Jeszcze kilka kroków i nie będziemy mieli drogi ucieczki.
„Bahar, posłuchaj” zacząłem, próbując mówić spokojnie, choć w środku czułem to samo – strach. „Nie możemy teraz się poddać, rozumiesz? Jeśli uciekniesz, zostanę tu sam. Nie dam rady sam przeciwko Arachne. Potrzebuję cię. Potrzebuję twojej pomocy, jak nigdy wcześniej!”
Patrzyła na mnie, ale widziałem, że walczyła sama ze sobą. Jej instynkt krzyczał, żeby uciekać, a ja musiałem znaleźć sposób, żeby to zatrzymać.
„Bahar!” próbowałem utrzymać kontakt wzrokowy. „Walczymy razem. Zawsze walczyliśmy razem. Teraz, bardziej niż kiedykolwiek, potrzebuję cię tutaj. Boję się tak samo jak ty, ale jeśli teraz uciekniemy, nie będzie już powrotu. To nasza jedyna szansa!”
Oczy Bahar się zaszkliły, a jej ręce wciąż się trzęsły. Zrobiła krok w tył, jakby już podjęła decyzję. „Jesteś moim najlepszym przyjacielem” powiedziała, łamiącym się głosem. „Nie chcę cię stracić. Nie chcę cię zostawić, ale nie wiem, czy dam radę”.
„Wiem” przerwałem jej, starając się przekazać w głosie jak najwięcej pewności. „W tej chwili to nie o mnie chodzi. Chodzi o nas. Jeśli teraz odejdziesz, nie wygramy. Jeśli ty nie dasz rady, ja też nie dam. Wiesz, że nie zostawię cię samej, a ty nie zostawisz mnie, prawda?”
Bahar przymknęła oczy, wzięła głęboki oddech. Arachne już niemal nad nami stała. Czułem, że nie mamy zbyt wiele czasu. Jednak Bahar musiała przez to przejść. Musiała zrozumieć, że ucieczka to nie opcja.
„Nie dam rady, Swen” powtórzyła cicho. Potem jednak zrobiła coś, czego się nie spodziewałem. Zacisnęła dłonie na rękojeści maczety i stanęła prosto. Spojrzała na mnie, a jej wzrok stał się nagle bardziej skupiony. „Jeśli mam zginąć, to chcę zginąć przy tobie”.
Uśmiechnąłem się do niej, choć czułem, jak napięcie ściskało mi żołądek. „Nie zginiemy. Nie dzisiaj”.
Arachne była już na wyciągnięcie ręki, a jej ludzki głos ponownie rozbrzmiał w mroku: „Dlaczego zabijacie moje dzieci?”
„Nie dzisiaj!” ryknąłem, wznosząc nóż i celując prosto w podbrzusze pająka. W pełni skoncentrowany, uderzyłem z całą siłą, ale ostrze jedynie ześlizgnęło się po jej grubym pancerzu. Potwór zareagował błyskawicznie, jedno z odnóży uderzyło z pełną mocą, wyrzucając mnie w powietrze. Upadłem ciężko, uderzając plecami o wilgotną ścianę jaskini. Żebra zapłonęły bólem, a przez chwilę miałem wrażenie, że mój oddech całkowicie zniknął z płuc. Usiłowałem się podnieść, ale każde zgięcie, każdy ruch, przypominał mi o strzaskanych kościach. Byłem ledwo świadom tego, co działo się wokół mnie, ale zdołałem dostrzec, jak Bahar rzuciła się na pająka, uderzając maczetą z precyzją i energią, której nie widziałem u niej wcześniej.
Każdy jej cios wydawał się być precyzyjnie zaplanowaną częścią śmiertelnego tańca. Maczeta, błyszcząca od jej krwi, świstała z zawrotną prędkością, uderzając w kończyny Arachne. Bahar była szybka, a każde cięcie trafiało w cel. Niestety, każdy cios spotykał się z tym samym rezultatem – pancerz matki pająków odbijał ostrze. Była niezniszczalna, jej skóra była twarda jak stal.
Walka Bahar przypominała prawdziwy taniec, pełen werwy i emocji, ale w końcu jej tempo zwolniło. Była ranna, a krew spływała po jej ramionach, tworząc na skórze krwawe linie. Każdy krok był teraz wolniejszy, każde uderzenie słabsze, jakby zaczynała tracić nadzieję.
W końcu nadszedł ten moment – Bahar osunęła się na jedno kolano, oddychając z trudem. Myślałem, że to koniec, że Arachne w końcu ją dopadnie. Serce zamarło mi w piersi. To miał być nasz kres.
Wtedy usłyszałem coś dziwnego. Spokojny i melodyjny głos, zaczął rozbrzmiewać w jaskini. Echo cichej pieśni wypełniło powietrze.
„W ciemnej jaskini, gdzie cień się plecie,
Arachne przędzie w swym cichym świecie.
Bogowie z góry patrzą z pogardą,
Śmieją się z pychy, pod zbroją jej twardą”.
Męski głos. Był niesamowity, jakby nie z tego świata. Spojrzałem w stronę tunelu i dostrzegłem pochodnię. Trzymał ją długowłosy, szczupły mężczyzna. Jego ubrania były zniszczone, ale niegdyś musiały być piękne. Każda nuta jego pieśni wydawała się hipnotyzować Arachne. Zatrzymała się. Przez chwilę jej śmiertelne nogi przestały się poruszać.
„Choć los okrutny wciąż ją omota,
Duma nie gaśnie, choć serce miota.
Zraniona, lecz w walce trwać nie przestaje,
Przędzie swój los, choć ból nie ustaje”.
Zrobiłem wszystko, by skupić się na pieśni i zrozumieć, co się dzieje. Bahar, widząc okazję, wycofała się powoli. Udało jej się dotrzeć do mnie. Objęła mnie pod ramiona i zaczęła pomagać mi wstać. Każdy ruch przypominał mi o pękniętych żebrach, ale wiedziałem, że nie możemy zostać w miejscu. Czułem ciężar jej ciała, zmęczonego, poobijanego, ale pełnego determinacji.
„Bogowie patrzą, śmiech ich się wznosi,
Lecz duma Arachne wciąż się unosi.
W sidłach swej pychy wciąż niepokorna,
Przędzie swój los, choć władza jest sporna”.
Bahar i ja spojrzeliśmy na siebie. Kim był ten mężczyzna? Jakim cudem jego pieśń miała tak potężny wpływ na Arachne?
„Tylko ostrze, co w cieniu się skrywa,
Gdy miękkie gardło cicho przecina,
Głucho przerywa jej życia wrzeciona”.
„Gardło!” spróbowałem krzyknąć, ale z bólu udało mi się jedynie zacharczeć. Bahar jednak zrozumiała – musieliśmy celować w jej gardło. To było jedyne słabe miejsce.
Razem, powoli, zmęczeni i poranieni, podnieśliśmy się. Bahar zerwała się do biegu, a ja podążyłem za nią, choć każdy krok bolał bardziej niż poprzedni. Wiedzieliśmy, że to nasza ostatnia szansa.
Arachne, rozproszona pieśnią, nie zauważyła, jak podbiegliśmy bliżej. Bahar wyprowadziła pierwszy cios, celując dokładnie tam, gdzie trzeba – w gardło. Uderzenie było perfekcyjne. Ostrze maczety wbiło się głęboko, a ja, walcząc z bólem, dołączyłem do niej, wpychając swój nóż w to samo miejsce. Ostrza zanurzyły się w ciele potwora. Arachne zaskrzeczała, próbując się wyrwać, ale była już za słaba. Z każdą sekundą czułem, jak życie ucieka z jej ciała. W końcu opadła martwa.
Oddychaliśmy ciężko, przesiąknięci krwią, ale żywi. Spojrzałem na Bahar, jej twarz była zmęczona, ale uśmiechnęła się do mnie, a w jej oczach widziałem to samo, co czułem – ulgę.
Gdy spojrzeliśmy w stronę tunelu, mężczyzna zniknął, jakby nigdy go tam nie było.
Kiedy w końcu zebrałem siły, spojrzałem na Bahar i zapytałem retorycznie, starając się zapanować nad drżeniem w głosie „Kim do cholery był ten mężczyzna?”
Bahar milczała przez chwilę, jakby przeżywała wewnętrzną walkę, zanim odpowiedziała powoli „Nie jestem pewna, ale przypomina mi kogoś. Dawno temu, kiedy mój dziadek prowadził księgi Skrybów, odwiedził go mężczyzna ubrany bardzo podobnie. Szukali razem czegoś ważnego w starych tomach. Nie wiem, co to było, ale dziadek nazywał go bardem”.
Słowo to brzmiało znajomo, jak echo dawno zapomnianej pieśni. Kimkolwiek był bard, jego obecność w tym miejscu była jak fragment większej układanki, której jeszcze nie rozumiałem.
Przez chwilę trwaliśmy w ciszy, jakby każde z nas próbowało poukładać w głowie, co się właśnie wydarzyło. Znużenie zaczynało w końcu przejmować kontrolę nad moim ciałem. Nawet myślenie o powrocie do miasta wydawało się wyzwaniem.
„Wracajmy” powiedziałem, próbując unieść się na nogi. Bahar kiwnęła głową, ale widziałem, że jej zmęczenie dorównuje mojemu.
Podnieśliśmy się z ziemi i ruszyliśmy w kierunku miasta. Marzyłem tylko o kąpieli, o gorącej wodzie, która zmyje ze mnie krew i brud, oraz o łóżku, gdzie mógłbym zapomnieć o tym koszmarze. Przynajmniej na chwilę.